Polub nas na facebooku:    
Fantastyczne otwarcie turnieju

Pierwsze dni nie szczędziły nam emocji, a wręcz działo się tyle, że siadając do pisania nie wiem od czego zacząć. Jak tu opisać wszystko jednocześnie nie zapominając o każdym ze szczegółów, które w większym lub mniejszym stopniu odegrały role w ostatnich kilku dniach. Bez zbędnego więc wprowadzenia zapraszam do przeanalizowania na spokojnie wszystkich wydarzeń, które miały miejsce od czwartku do niedzieli.

Historyczny wyczyn

Nie wypada zacząć od niczego innego, jak od historycznego wyczynu drużyny UMBC. Zespół z niedużej konferencji już w samym turnieju znalazł się dość niespodziewanie, ale widocznie dla wszystkich członków drużyny było to za mało i zrobili kolejny krok. Po raz pierwszy w historii NCAA odkąd turniej został powiększony do 64 ekip w 1985 roku drużyna rozstawiona z najniższym #16 seedem pokonała turniejową #1. Obecny bilans takich pojedynków to 135 porażek i 1 wygrana. Ich łupem padła Virginia, która także została sklasyfikowana przez komisje jako najlepsza drużyna po sezonie zasadniczym i nie było to przypadkowe rozstrzygnięcie.

Po wyrównanej i ciężkiej dla oka pierwszej części gry, w drugiej gracze UMBC zdominowali Cavaliers rozgrywając prawdopodobnie najlepsze 20 minut w tym sezonie. Zaczęli od serii 17-3 rzucając 17 punktów w niespełna 4 minuty najlepszej obronie ligi! Praktycznie wtedy było już po meczu, o czym zdali sobie sprawę gracze Virginii dopiero po kilku kolejnych minutach. Gdy przewaga Retrievers wciąż utrzymywała się na podobnym poziomie podopieczni Tony’ego Bennetta wiedzieli, że przy swoim stylu gry nie są w stanie nadrobić takiej straty. To prawda, że przy okazji zawodnicy UMBC trafiali na wyższej skuteczności niż zwykle, plus wpadło im kilka trudnych rzutów w samej drugiej połowie trafiając na 68% skuteczności i kończąc z 54% z gry oraz 50% za trzy (12/24), ale wciąż rzucenie 53 punktów w 20 minut przeciwko UV wydaje się czymś nierealnym. Nikt inny nie dokonał tego w tym sezonie, a niektórzy mieli problem by tyle uzbierać przez cały mecz (średnio ich rywale rzucali zaledwie 53,4 oczka na mecz). Jairus Lyles praktycznie nie pudłował notując 6/7 za dwa, 3/4 za trzy i 7/9 za jeden kończąc z 28 oczkami, co było także jednym z jego najlepszych występów w tych rozgrywkach.

Porażkę Virginii można tłumaczyć na wiele sposobów. Brakiem najlepszego rezerwowego konferencji ACC – De’Andre’go Huntera, który jednocześnie był w stanie pokryć zawodników praktycznie ze wszystkich pozycji na boisku. Fatalną 19% skutecznością za trzy (4/23), która nijak ma się do niespełna 39% z całego sezonu. Specyficznym stylem gry i mitem mówiącym, że tak grając nie da się osiągnąć sukcesu w marcu, co o ile w przypadku Virginii na razie się sprawdza, to przypadki innych drużyn (hello Syracuse) pokazują, że jednak się da. Czy słabszą dyspozycją liderów. Niezależnie od wszystkie Virginia po wygraniu trzykrotnie konferencji ACC na przestrzeni pięciu lat, tym razem zapisała się w historii po tej gorszej stronie.

Niestety wyczyn UMBC tak szybko jak nas zaskoczył, tak szybko się skończył i w kolejnym pojedynku przeciwko Kansas State ulegli 43:50. I choć wynik oraz skuteczność na poziomie 30% z gry sugeruje jakby to właśnie ich rywalem była ekipa Cavaliers, to jednak tym razem była to defensywa Wildcats, która w pierwszej rundzie powstrzymała grający ofensywnie zespół Creighton na 59 punktach i 34% z gry (Marcus Foster praktycznie nie istniał). O tym meczu na kampusie UMBC nikt nie będzie pamiętaj, podobnie jak większość oglądających chce o nim jak najszybciej zapomnieć, bo zwyczajnie nie dało się tego oglądać. Godny odnotowania jest tylko fakt, że Bruce Weber po 18 latach przerwy wprowadził Kansas State do Sweet Sixteen i to pomimo braku kontuzjowanego pierwszego punktującego w zespole – Deana Wade’a.

Sensacja goni sensacje

Zanim doszło do historycznego wyczynu największym wydarzeniem było zwycięstwo #13 Buffalo nad #4 Arizoną, która przecież w wielu bracketach była typowana do gry w Final Four. Ostatecznie skończyło się sensacyjną porażką już w pierwszym meczu turnieju, a samo spotkanie miało wiele wspólnych punktów z pojedynkiem UMBC z Virginią. Po pierwsze Bulls wygrali wysoko 89:68 rozstrzygając losy meczu w drugiej odsłonie po wyrównanych pierwszych 20 minutach. Jak się okazało decydująca była seria 19-5, gdzie w przeciągu 8 minut podopieczni Seana Millera trafili zaledwie dwa rzuty z gry. Po drugie zawodnicy Buffalo rzucali na wysokiej skuteczności trafiając 15/30 z dystansu, co dało w sumie 55% z gry, a ich rywale na fatalnej – zaledwie 2/18 za trzy. Po trzecie zwycięzcy mieli lidera Wesa Clarka, który zagrał na wysokim poziomie notując 25 punktów (7/9 za 2, 3/5 za 3, 2/2 za 1) i 7 asyst.

W Wildcats zawiedli przede wszystkim gracze obwodowi, którzy sami spisali się poniżej oczekiwań (Rawle Alkins, Allonzo Trier i Parker Jackson-Cartwright w sumie trafili tylko 11 na 33 z gry), ale także w kluczowych momentach spotkania za mało piłek dogrywali pod kosz, gdzie przecież byli dobrze dysponowani Dusan Ristic i Deandre Ayton. W rezultacie pomimo różnych zawirowań Arizona w niedużym odstępie czasu spadła z nieba do piekła i zamiast historycznego sezonu odnotowała fatalną porażkę. A perspektywy na przyszłość wyglądają wręcz tragicznie. Trier i Ayton już się zgłosili do draftu, a Alkins ma to wkrótce uczynić. Ristic i Cartwright zakończyli naukę na uczelni. Wszyscy najlepsi rekruci wycofali się z decyzji gry dla Wildcats, a Sean Miller wkrótce może już nie być trenerem w słonecznym Tucson. Nadchodzą ciężkie czasy dla fanów tej ekipy.

Wracając do Buffalo w drugiej rundzie na ziemie sprowadziła ich ekipa Kentucky wykorzystując swoją przewagę atletyczną dość wyraźnie wygrywając 75:95. Gwiazdą meczu okazał się Shai Gilgeous-Alexander, który od paru tygodni jest postacią numer jeden w Wildcats, zdobywając 27 punktów (8/10 za 2, 2/2 za 3, 5/7 za 1), 6 zbiórek, 6 asyst 2 przechwyty, dwa dni po tym jak przeciwko Davidson uzbierał 19 oczek (kilka kluczowych w końcówce), 8 zbiórek 7 asyst i 5 przechwytów. Godny odnotowania jest też występ Hamidou Diallo, który notując 22 punkty, 8 zbiórek i 2 bloki rozegrał prawdopodobnie najlepszy mecz w sezonie po obu stronach parkietu.

Swoje 5 minut miał niespodziewany zwycięzca turnieju C-USA – #13 Marshall ogrywając #4 Wichita State 81:75. Podopieczni Dana D’Antoni jak równy z równym rywalizowali przez 38 minut, by ostatecznie w końcówce odskoczyć na kilka punktów dokonując kolejnej sensacji. Jon Elmore miał swoje momenty kończąc z 27 punktami, ale ważną role zwłaszcza w ostatnich 4 minutach spotkania odegrał Ajdin Penava zdobywca 16 oczek i 8 zbiórek. Grając szybko i (w miarę) skutecznie Thundering Herd okazali się zbyt trudnym rywalem dla słabo spisujących się w tym roku w defensywie Shockers i nawet wygrana wysoko zbiórka, czy najlepszy mecz w sezonie doświadczonego Connera Frankampa nie pomogły.

5 minut Marshall skończyło się jednak już w kolejnym pojedynku, gdzie West Virginia nie pozostawiała żadnych złudzeń. Wprawdzie początek spotkania układał się po myśli Thundering Herd, jednak z biegiem minut zawodnicy Mountaineers przejmowali inicjatywę i na przerwę schodzili prowadząc 42:25, co ustawiło resztę spotkania. Podopieczni Boba Hugginsa zdominowali grę na tablicach, wymusili 18 strat rywali i trafili 12 na 25 za trzy. Jevon Carter jak na lidera przystało zanotował 28 punktów (5/7 za trzy), 4 zbiórki, 5 asyst i 5 przechwytówc, a dwa dni wcześniej w podobnie wygranym pojedynku z Murray State uzbierał 21 punktów, 5 zbiórek, 8 asyst i 6 przechwytów. Tu warto odnotować 11 minutowy debiut Macieja Bendera w turnieju NCAA (rok temu, mimo że był w składzie ostatecznie nie zagrał) zakończony dwoma oczkami (1/1 z gry), zbiórką i asystą.

Na koniec Loyola Chicago i sen, który wciąż trwa. Rozstawiona z #11 drużyna w turnieju zagrała po części dlatego, że Wichita State opuściła Missouri Valley i zrobiło się miejsce dla pozostałych członków konferencji. W rezultacie mamy świetną historie mało znanej uczelni, która w szalonych okolicznościach w pierwszej rundzie pokonała Miami (FL) 64:62, a w drugiej Tennessee 63:62. W obu spotkaniach Ramblers nie imponowali w żadnym elemencie gry, ale w trudnych momentach trafili kilka ważnych rzutów, które pozwoliły im na utrzymanie się w grze i doprowadzenie do wyrównanej końcówki. W obu spotkaniach na kilkanaście sekund przed końcem przy stanie 61:62 mieli piłkę w rękach i w obu potrafili skutecznie zakończyć akcje. Przeciwko Hurricanes był to rzut za trzy Donte Ingrama niemal równo z końcowa syreną, w pojedynku z Volunteers był to zachwiany rzut z półdystansu Claytona Custera. Fani ubrani w szaliki niczym członkowie Gryffindoru są zachwyceni, a wraz z nimi urocza Siostra Jean Dolores-Schmidt, 98-letnia zakonnica, która stała się największą celebrytką turnieju. Są już w Sweet Sixteen i śmiało mogą zajść dalej.


Indywidualności

Tu trzeba zacząć od Trea’a Younga, dla którego spotkanie z #7 Rhode Island miało być odkupieniem po średnio-słabych ostatnich kilku tygodnia. Jego #10 Oklahoma przegrała 8 z ostatnich 10 spotkań sezonu zasadniczego i zaczęły pojawiać się wątpliwości czy w ogóle powinni znaleźć się w turnieju. Ostatecznie zagrali i w jednym spotkaniu mieliśmy skrót całego sezonu w wykonania Younga. Zaczął świetnie, jakby chciał pokazać, że wrócił. Później mieliśmy fragment, gdzie niemal przez 20 minut gry nie zdobył punktów, by w końcówce znowu na parę minut się obudzić i ostatecznie słabo skończyć. W sumie uzbierał 28 punktów (6/9 za 2, 3/9 za 3, 7/8 za 1), 5 zbiórek, 7 asyst i 6 strat. Mecz jakich wiele w ostatnich tygodniach w wykonaniu lidera Sooners. Poza nielicznymi fragmentami nie było widać tego błysku, którym nas zachwycał na starcie rozgrywek. Ewidentnie przegrał ten mecz w głowie nie potrafiąc się przełamać, czy w końcówce za bardzo dzieląc się piłką z kolegami, gdy ważyły się losy meczu. Myślę, że nikt by się nie obraził gdyby zamiast 18 oddał 25 rzutów i może dałoby to lepszy efekt? Trae Young strasznie wysoko podniósł sobie poprzeczkę i ostatecznie stał się tego ofiarą. Rozegrał jednak historyczny sezon niemal że zapewniając sobie miejsce w loterii najbliższego draftu.

Wracając do samego pojedynku, który był też pierwszym spotkaniem rozgrywanym w czwartek, okazał się też jednym z lepszych tego turnieju. Mecz stał na dobrym poziomie, były zrywy, efektowne akcje, sporo emocji i ostatecznie po dogrywce lepsza okazała się drużyna Rhode Island 83:78, która miała też swoją szanse na zakończenie meczu na swoją korzyść w regulaminowym czasie gry. W Rams każdy z graczy dołożył dużo od siebie do tego sukcesu, gdzie świetne minuty z ławki dał Daron „Fatts” Russell, w dogrywce dwie ważne trójki dorzucił E.C. Matthews, a swoje momenty mieli też Jared Terrell czy Cyril Langevine. Wprawdzie w kolejnej rundzie zgodnie z oczekiwaniami Duke okazało się za mocne, ale świetny sezon połączony ze zwycięstwem w turnieju otworzył sporo opcji dla trenera i teraz Dan Hurley przebiera w ofertach.

W stylu w jakim zwykle robił to Young spotkanie #6 Houston z #11 San Diego State przejął Rob Gray rzucając jak na razie najwięcej w turnieju 39 oczek, trafiając 8/19 za 2, 4/6 za 3 i 11/15 za 1 oraz dodając 8 zbiórek. Cougars wygrali to spotkanie 67:65 i jak łatwo można policzyć lider Houston był odpowiedzialny za aż 58% punktów zespołu, w tym siedem ostatnich łącznie z tymi decydującymi. W drugiej rundzie Gray ponownie robił to, co do niego należało kończąc z 23 punktami oraz 10 zbiórkami (wprawdzie tylko 8/22 z gry) i wszystko wskazywało na kolejną wygraną podopiecznych Kelvina Sampsona, ale wtedy szalona trójka Jordana Poole’a – pierwszy prawdziwy buzzer-beater turnieju, zniszczyła świetny run Houston. Rezerwowy Wolverines 4 sekundy przed końcem znalazł się na boisku tylko dlatego, że Charles Matthews zszedł za pięć przewinień, a wcześniej z podobnego powodu opuścił parkiet Duncan Robinson. Freshman Michigan tym samym w zaskakujących okolicznościach stał się bohaterem trafiając w dość charakterystyczny sposób trudny rzut, niemal w identyczny sposób jak w trakcie gry w szkole średniej.

Tam gdzie są zwycięzcy są też przegrani i o ile dla wszystkich graczy Houston taka porażka była bardzo bolesna, to Devin Davis długo po nocach będzie o tym meczu śnił. Skrzydłowy Cougars zaczął od 8 na 8 z linii rzutów wolnych, by w ostatnich 25 sekundach meczu trafić zaledwie raz na cztery próby. To nie jest tak, że drużyna przegrała przez niego, bo przy okazji wydarzyło się kilka zaskakujących rzeczy, ale sam gracz na pewno tak to odebrał, bo jeszcze 45 minut po zakończeniu spotkania sam na pustej hali trenował rzuty wolne.

Praktycznie niezauważalnie swoje trzecie i jednocześnie (prawdopodobnie) ostatnie spotkanie w #8 Missouri rozegrał Michael Porter Jr. notując w 26 minut 16 punktów, 10 zbiórek i 3 przechwyty. Znowu zawiodła skuteczność (4/12 z gry, w tym 1/4 za trzy) i rzucała się w oczy długa przerwa od gry (3 straty, 4 faule), ale i tak skrzydłowy Tigers obok Kassiusa Robertsona był jednym z jaśniejszych punktów w zespole. Ostatecznie #9 Florida State po wygraniu pierwszej części gry 22 oczkami zwyciężyła 67:54.

Cichym zabójcą stał się Keenan Evans, który w cieniu innych wydarzeń robi swoją robotę prowadząc #3 Texas Tech do kolejnych zwycięstw. Przeciwko #14 Stephen F. Austin zdobył 23 punkty (5/8 za 2, 1/2 za 3, 10/10 za 1), 6 zbiórek i 5 asyst, a w meczu z #6 Floridą 22 oczka (5/10 za 2, 3/4 za 3, 3/5 za 1) i 3 zbiórki. W obu spotkaniach rozgrywając kluczowe akcje czy to trefiąc ważne punkty, czy dogrywając do kolegów, co było widoczne zwłaszcza przeciwko Gators (jedno z lepszych spotkań turnieju, o którym prawie się nie mówi). Red Raiders znowu przypominają ten zespół, który miał zdetronizować z Kansas w Big 12. Evans wrócił do gry na wysokim poziomie, dużo dobrego daje Zhaire Smith, a swoje robi też freshman Jarrett Culver, co w połączeniu z topową obroną przynosi oczekiwane rezultaty.

Powroty Nevady

Niewielu wierzyło w zwycięstwo Wolf Pack przeciwko #10 Texas, co zdawała się potwierdzać pierwsza połowa meczu. I w drugiej #7 Nevada przegrywała już nawet różnicą 14 oczek, by ostatecznie wrócić do gry i doprowadzić do dogrywki, w której nie spudłowali żadnego rzutu z gry. Caleb Martin w doliczonym czasie trafił trzy trójki (wcześniej 1/9 z dystansu) rozstrzygając o losach meczu. Podopieczni Erica Musselmana, którego urocza córka stała się oddzielną historią turnieju, nie wypadli jakoś wybitnie, ale trafiali wtedy kiedy najbardziej tego potrzebowali, a dodatkowo zejście z boiska po kontrowersyjnym piątym faulu Mohameda Bamba nieco ułatwiło sprawę.

Pojedynek z #2 Cincinnati był bardzo podobny. Nevada była spisywana na straty, po 20 minutach wyraźnie przegrywała, by ostatecznie odrobić straty i przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Tym razem udało im się jednak odrobić aż 22-punktową stratę, wyrównując drugi najlepszy wynik w historii. Cody Martin wszedł wtedy na wyższy poziom dając znak kolegom do ataku i wspólnie z bratem Calebem przyczynili się najpierw do serii 16 zdobytych punktów bez straty żadnego, a później poprowadzili Wolf Pack do zwycięstwa. Po decydującym rzucie Josha Halla na 9 sekund przed końcem zawodnicy Nevady wyszli na 75:73 i było to pierwsze i jedyne ich prowadzenie w tym spotkaniu. Niesamowita historia, a gdy jeszcze weźmiemy pod uwagę że zawodnicy Wolf Pack robią tą w szóstkę, tym bardziej wydaje się to niemożliwe.


Ich nie powinno być w 16

Trener Jim Boeheim już kilkanaście albo kilkadziesiąt lat temu zauważył, że nikt w NCAA nie potrafi grać przeciwko strefie przez kolejne lata dopracowując ten system obrony. I w tym sezonie mamy kolejny tego dowód, bo jak inaczej tłumaczyć udział w Sweet Sixteen dziesiątej drużyny po sezonie zasadniczym w konferencji ACC. Orange tak naprawdę nie powinno być w turnieju, a tymczasem stali się pozytywnym zaskoczeniem marca. I to nie jest tak, że nagle zaczęli grać lepiej, a zwyczajnie ich rywale zupełnie nie potrafili odnaleźć się w ataku. Zaczynając od rundy First Four zatrzymali swoich przeciwników na 56, 52 i 53 punkty, sami rzucając odpowiednio 60, 57 i 55 oczek. #11 Arizona State, #6 TCU, a nawet #3 Michigan State nie byli w stanie grać w swoim stylu, a jedynym pomysłem na rozbicie strefy były rzuty z dystansu (Sun Devils 11/32, Spartans 8/37).  Nie można jednak zapomnieć, że w turnieju bardzo ważne są tzw. match-upy i fakt, że żaden z rywali Orange nie miał w składzie bardzo dobrego rozgrywającego, który nad tym wszystkim by zapanował, odegrał swoją role. Syracuse grają brzydko, ale skutecznie i to się liczy w marcu.

Dobra obrona jest też powodem sukcesu #7 Texas A&M, ale w ich przypadku głównie chodzi o postawę graczy podkoszowych. Aggies zdominowali swoich rywali na tablicach, a że trafili przy okazji na rywali, którzy nie mieli atutów blisko kosza, to taki obrót sprawy raczej nie dziwi. Przeciwko #10 Providence wygrali zbiórkę 44-26, a cały mecz 73:69, zaś z North Carolina 50-36 oraz 86:65. Robotę zrobili Tyler Davis oraz Robert Williams, którzy wspólnie uzbierali odpowiednio 27 punktów i 29 zbiórek oraz z Tar Heels 26 punktów i 22 zbiórki. Na obwodzie imponuje natomiast freshman TJ Starks, który od lutego wszedł na wyższy poziom, co też ułatwia sprawę Billy’emu Kennedy’emu. Trenerowi, który pokazuje, że pomimo poważnej choroby (Parkinsona) wciąż jest w stanie trenować na wysokim poziomie.

Kolejnym zaskakującym uczestnikiem drugiego weekendu turnieju jest prowadzona przez Leonard Hamilton #7 Florida State, która zwykle kojarzona była z dobrym obroną, w tym sezonie wyraźnie lepiej wypada w ataku. Przy okazji grają też dużo szybciej (najwyższe tempo gry z szesnastu pozostałych ekip w turnieju), wykorzystując szeroką rotacje i jednocześnie całkiem nieźle rzucają z dystansu. Z #8 Missouri wygrali wyraźnie 67:54, z #1 Xavier przegrywali już nawet 12 oczkami, ale ostatnie 10,5 minuty wygrali 31-14 i cały mecz 75:70. Po części Seminoles sprawili niespodziankę, bo w końcówce na ławce z pięcioma przewinieniami siedział rozgrywający bardzo dobry turniej J.P. Macura, który pokazywał też w sezonie, że potrafi odgrywać kluczową role w wyrównanych końcówkach. Jednak trzeba docenić, że gracze Flordia State potrafili tę okazje wykorzystać.

Gdzieś w tym wszystkim jest też zespół #5 Clemson, który nie koniecznie pasuje do tego akapitu, ale trzeba o nich wspomnieć. Niewiele osób na nich stawiało (w tym również ja), zwłaszcza po tak nierównej końcówce sezonu. W pierwszym pojedynku dość bezpiecznie ograli #12 New Mexico State 79:68, by w drugim rozgromić #4 Auburn 84:53, wciąż grając bez drugiego najlepszego zawodnika – Donte Granthama. Trójka obwodowych Shelton Mitchell, Gabe DeVoe i Marcquise Reed gra jednak na takim poziomie, że mogą jeszcze w najbliższych dniach namieszać.

Porażki czołowych drużyn otwierają drogę innym

Zaraz po ogłoszeniu drabinki standardowo jednym z pierwszych do krytykowania decyzji komisji był trener John Calipari. No bo jak to w jednym regionie triumfator turnieju konferencji SEC mógł trafić na zwycięzców z ACC (Virginia), Pac-12 (Arizona) i AAC (Cincinnati). Los jednak była na tyle łaskawy, że ostatecznie w drodze do ewentualnej gry w Final Four nie zmierzą się z żadną z tych ekip, a czekają ich pojedynki z #9 Kansas State, a później ze zwycięzcą #11 Loyola-Chicago/#7 Nevada. Łatwiejszą drogę ciężko sobie wyobrazić, co oczywiście nie oznacza, że Wildcats ostatecznie w FF zagrają. Zakładając jednak, że Shai Gilgeous-Alexander utrzyma poziom z ostatnich tygodni fani z Lexington mogą spać spokojnie.

Podobnie okazje ma szanse wykorzystać ktoś z dwójki #3 Michigan lub #4 Gonzaga. Ci pierwsi zagrają z zespołem #7 Texas A&M unikając ewentualnego pojedynku z #2 North Caroliną, Bulldogs natomiast z #9 Florida State omijając #1 Xavier. W rezultacie mogą się spotkać w Elite Eight i tam rozstrzygnąć kto z zachodniego regionu wystąpi w Final Four. Zanim jednak do tego dojdzie czekają ich trudne pojedynki z tylko teoretycznie słabszymi rywalami. Gonzaga miała swoje problemy już w pierwszym meczu z UNCG, którzy dali z siebie wszystko, ale ostatecznie w końcówce nie wytrzymali. Zach Norvell Jr. rzutem za trzy w ostatniej minucie meczu uratował spotkanie Zags (w sumie 15 oczek), a dwa dni później notując najlepszy mecz w karierze na 28 punktów, 12 zbiórek i 4 asysty poprowadził Bulldogs do cennej wygranej nad #5 Ohio State. Michigan natomiast jak wiadomo grę w Sweet Sixteen zawdzięczają sporemu szczęściu i mimo, że 11 wygranych z rzędu wcale nie wygląda tak pewnie jak jeszcze tydzień temu.

Faworyci robią swoje

#1 Villanova bez trudu odprawiła #16 Radford 87:61, a później #9 Alabamę 81:58. Mikal Bridges wciąż gra na bardzo wysokim poziomie, dużo dobrego z ławki daje Donte DiVincenzo i w rezultacie kandydat do gracza roku Jalen Brunson wcale nie musi się wysilać. Podobnie #2 Duke, które ograło #15 Iona 89:67, a później #11 Rhode Island 87:62 zgodnie z planem zmierza do Final Four. Marvin Bagley III dominuje, jak nas do tego przyzwyczaił, Trevon Duval znowu świetnie prowadzi grę, Gary Trent Jr. wszedł na wyższy poziom, a Wendell Carter Jr i Grayson Allen robią swoją robotę.

Z nieco większymi problemami, ale również nie zawiodły ekipy #1 Kansas i #2 Purdue. Jayhawks po słabym początku pokonali #16 Pennsylvanie 76:60, a następnie po wyrównanych 40 minutach #9 Seton Hall 83:79. Udoka Azubuike wciąż jeszcze nie wrócił do pełnej sprawności, co było widać zwłaszcza w tym drugim meczu i Angel Delgado zagrał jedno z lepszych spotkań w karierze na 24 punkty, 23 zbiórki i 5 asyst. W tym sezonie jednak podopieczni Billa Selfa polegają w dużym stopniu na rzutach trzypunktowych i jak zwykle ktoś z czterech strzelców ratuje mecz. Przeciwko Quakers był to Devonte Graham (29 pkt, 6 zb, 6as), a z Pirates – Malik Newman (28 oczek).

Ze swoimi kontuzjami zmagają się w obozie Boilermakers, po tym jak w pewnie wygranym meczu z #15 CS Fullerton 74:48 urazu złamania łokcia doznał Isaac Haas. Podstawowy center Purdue odgrywał bardzo ważną role w ataku Matta Paintera i zwłaszcza w drugim pojedynku z #10 Butler było to widoczne. Matt Haarms zrobił dużo (zwłaszcza w obronie) by zastąpić swojego doświadczonego kolegi, ale ostatecznie doszło do wyrównanej końcówki, którą rzutem z dystansu uratował Dakota Mathias i ostatecznie zwyciężyli 76:73.

 

Jeżeli dotarłeś tutaj i ciągle ci mało polecam tekst Sebastiana Hetmana podsumowujący pierwszy tydzień oraz nasze Akademickie Rozmowy.

Kosi
21.03.2018
Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Informujemy, iż administratorem Twoich danych osobowych jest Krzysztof Kosidowski. Kontakt z administratorem: e-mail: kosi@collegehoops.pl
Podanie danych osobowych zawartych w formularzu jest dobrowolne. Jednocześnie przysługują Ci prawa dostępu do Twoich danych osobowych, ich sprostowania (aktualizacji) lub usunięcia, ograniczenia ich przetwarzania, przenoszenia, a także sprzeciwu wobec przetwarzania Twoich danych osobowych oraz niepodlegania zautomatyzowanemu podejmowaniu decyzji (profilowaniu). Masz także prawo wnieść skargę w związku z przetwarzaniem przez nas Twoich danych osobowych do organu nadzorczego. Twoje dane osobowe będą przetwarzane na podstawie art. 6 ust. 1 lit. B ogólnego rozporządzenia o ochronie danych osobowych z dnia 27.04.2016 w celu obsługi i realizacji usługi.
CollegeHoops.pl © 2018
strony internetowe Wałbrzych HM sp. z o.o.
www.hm.pl | hosting www.hostedby.pl