Przyglądając się ważniejszym rankingom Top 100 klasy 2012, do wzięcia pozostali tylko podkoszowy Chris Obekpa i rzucający obrońca Torian Graham. Coraz częściej pojawiają się więc podsumowania i oceny drużyn, które wykonały swoją pracę najlepiej. Ciekawe podsumowanie na swoim blogu przygotował Aleksander Szóstka, który wziął pod uwagę wszystkie najważniejsze rankingi i dopiero potem przystąpił do oceniania. Z drugiej strony czy posiadanie kilku zawodników ze środka stawki jest lepsze od zwerbowania jednego z czołówki wraz z kilkoma gorszymi?
Pomocny będzie na pewno tekst Drewa Cannona, który na stronie Basketball Prospectus przedstawił nowy ranking Top 100 klasy 2011 na podstawie ich debiutanckiego sezonu. Wyciągać z tego większych wniosków raczej nie można, bo i też nie ma żadnej reguły. Zawodnik sklasyfikowany nawet pod koniec zestawienia może stać się już w pierwszym sezonie ważnym graczem pierwszopiątkowym, pod warunkiem że trafi do odpowiedniej drużyny. Podobnie sytuacji ma się w graczami, z czołówki i nie każdy spełnia pokładane w nim oczekiwania.
Jeśli już jednak mamy pokusić się o jakieś wnioski, to pewni wydają się tylko gracze z Top 10. Oczywiście wszystko zależy od wielu czynników, ale jak pokazał poprzedni sezon nawet jeśli nie stali się liderami, to i tak byli czołowymi postaci w swoich zespołach. Wyjątkami byli James Michael McAdoo z North Carolina, który jednak trafił to tak mocnej drużyny, że nie miał za dużo okazje do gry oraz Adonis Thomas z Memphis, który doznał kontuzji na początku stycznia. Reszta zawodników ze ścisłej czołówki spisała się w mniejszym lub większym stopniu na miarę oczekiwań.
Dlatego też uważam, że w pierwszym sezonie Shabazz Muhammad i Kyle Anderson będą mieli dla UCLA większy wpływ niż trójka Kaleb Tarczewski, Grant Jerret i Brandon Ashle dla Arizony. Można też zaryzykować, że Anthony Bennett, czy Steven Adams wniosą więcej do swoich drużyn niż wszyscy zrekrutowani gracze w Texas czy Indiana. Oczywiście pozyskanie większej liczby graczy prawdopodobnie zaprocentuje w przyszłości, ale skupiając się na pierwszym sezonie tak naprawdę liczy się tylko Top 10. Potwierdzają to też wyliczenia Luke’a Winna, który jakiś czas temu na stronie Sports Illustrated sprawdził jaki wpływ mają gracze z Top 100.
Naturalnie jak wszędzie zdarzają się wyjątki i w tym roku był nim Trey Burke z Michigan, który już od pierwszego meczu praktycznie zapełnił lukę po odejściu Dariusa Morrisa do NBA. Dobrymi przykładami są też D’Angelo Harrison z St. John’s czy Chasson Randle ze Stanford.
Po prostu nie ma żadnej reguły, a kluczowe wydaje się znalezienie zawodnika najlepiej pasującego do systemu twojej drużyny. Zresztą nawet wśród zawodników spoza Top 100 można znaleźć sporo wartościowych graczy, a w tym roku najlepszym był Kevin Pangos z Gonzaga. Może za rok w podobnym zestawieniu pojawi się Przemek Karnowski?
Nie dajmy się więc ponieść rankingom. One nie mówią wszystkiego, a jedynie są pewnym uzupełnieniem.
Nie sposób się nie zgodzić z taką argumentacją, wiadomo, że wszelkie takie rankingi obarczone są ryzykiem niepowodzenia. Ciężko w takim młodym wieku wyrokować czy dany zawodnik zrobi karierę i jaki będzie miał wpływ na grę swojego zespołu. Pomyłki w ocenie umiejętności i potencjału zdarzają się nawet w drafcie NBA, więc tego typu rankingi tym bardziej są 'wróżeniem z fusów’. Nie ma jednak lepszego sposobu na wskazanie zespołów, które najbardziej się wzmocniły, czy zawodników, którzy mają największe szanse stać się w przyszłości gwiazdami.
W swoich rankingach staram się zachować maksymalny obiektywizm opierając się o zestawienia ekspertów amerykańskich i ustawiając zespoły według wyliczeń matematycznych, a nie własnych odczuć. Tym nie mniej tak jak piszesz rekruci UCLA mogą mieć największy wpływ na grę swojego zespołu w tym sezonie, ale z drugiej strony dla programu większą długoterminową wartość mogą mieć rekruci Arizony czy North Caroliny.
Co powinno oceniać się w takich rankingach to jest kwestia otwarta. Zawsze na temat można spojrzeć z kilku perspektyw i osiągnąć różne rezultaty. Niezależnie jednak od tego myślę, że takie rankingi są cenne szczególnie dla polskich fanów koszykówki, bo w przystępny sposób pokazują na kogo warto zwrócić uwagę w przyszłym sezonie.