Wystartowała III runda i w sumie powinienem napisać, że znowu było ciekawie i wiele się działo, ale to już pewnie wiecie. Ruszamy więc z relacją z kolejnego dnia turnieju.
#6 Xavier – #14 Georgia State 75:67
Po niesamowitym rzucie R.J. Huntera oraz po bliższym zapoznaniu się z profilem niezwykle barwnego trenera Rona Huntera wszyscy staliśmy się kibicami Georgia State. Marzyliśmy, by ich przygoda trwała jak najdłużej, ale podopieczni Chrisa Macka dobrze odrobili pracę domową sprowadzając nas na ziemie.
Spotkanie lepiej rozpoczęli gracze Musketeers pokazując, kto w tu jest lepszy, jednak za sprawą niechcianego w Louisville Kevina Ware’a oraz niechcianego w Kentucky Ryana Harrowa Panthers szybko wrócili do gry. Swoją drogą powrót po kontuzji Harrowa był dla mnie cichym wydarzeniem spotkania. Rozgrywającego świetny sezon zawodnika Georgia State niemal o włos ominęła nagroda w postacie zadebiutowania w turnieju, ale dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności marzenie udało się zrealizować. Jego obecność nie specjalnie jednak zmieniła przebieg spotkania i nawet równa postawa przez cały mecz R.J. Huntera (20 punktów, 5 asyst, 4 zbiórki) niewiele była w stanie tu zmienić.
Gracze Xavier wzorowo wykorzystywali swoją przewagę wzrostu i choć tym razem Matt Stainbrook już tak nie błyszczał, to świetną zmianę dał skrzydłowy Jalen Reynolds zdobywając w całym spotkaniu najwięcej, bo 21 punktów. To on wraz z drugim rezerwowym Mylesem Davisem (17 oczek) w największym stopniu przyczynili się do zwycięstwa i awansu muszkieterów, choć niemal 68% skuteczność z gry całej drużyny, w tym 54% zza linii 6,32 również odegrały kluczową role.
Jeszcze 15 minut przed końcem spotkania na tablicy był remis 38:38, ale od tego momentu gracze Xavier przejęli inicjatywę. Dee Davis trafił spod kosza, trojkę dołożył Myles Davis, a Jalen Reynolds po dobrym podaniu zakończył akcje wsadem, co pozwoliło odskoczyć na bezpieczną przewagę. Później pozostało już tylko kontrolować wynik i mimo starań ze strony Georgia State, Dee Davis w ostatniej minucie meczu nie mylił się z linii rzutów wolnych trafiając 6 na 6 (w całym meczu 8/9 i 15 punktów) pieczętując wygraną swojej ekipy.
Piękna historia R.J.’a i Rona Hunterów dobiegła więc końca, zaś nieprzewidywalny zespół Xavier idzie dalej. I wbrew temu co się wydaję wcale nie są na straconej pozycji w pojedynku z Arizoną.
#4 North Carolina – #5 Arkansas 87:78
To miał być mecz szybkiej i przyjemnej dla oka koszykówki, bo też oba zespoły preferują ofensywny styl gry. I choć momentami faktycznie tak było, to jednak 37 strat oraz 48 fauli, których byliśmy świadkami nieco zepsuło nam ten obraz. Spotkanie minimalne lepiej zaczęli gracze Arkansas wychodząc na kilku punktowe prowadzenie, ale na odpowiedź North Carolina długo nie trzeba było czekać. Od 8 minuty meczu obie ekipy szły więc punkt za punkt ambitnie walcząc o każdą piłkę. Większego znaczenie w meczu nie odegrały też problemy z przewinieniami podkoszowych graczy Tar Heels, a obniżenie piątki przez trenera Roy’a Williamsa ostatecznie wyszło im na dobre.
Na 11 minut przed końcem meczu po celnej trójce Jabrila Durhama na jednopunktowe prowadzenie wyszli Razorbacks, ale wtedy po akcji dwa plus jeden uruchomił się Marcus Paige. Lider North Carolina w przeciągu 5 minut rzucił 13 punktów w sumie w drugiej połowie notując 20 z 22 w całym meczu (miał też 6 zbiórek i 5 przechwytów). Dzielnie w tym fragmencie i całym meczu wspomagał go Justin Jackson, który 10 z 16 zdobytych oczek uzbierał w ostatnich 10 minutach spotkania. W rezultacie zawodnicy Tar Heels odskoczyli na 10-punktową przewagę i bezpiecznie dowieźli zwycięstwo do końca.
W składzie Arkansas bardzo dobrze spisał się Michael Qualls notując 27 punktów, 10 zbiórek i 3 asysty, a najlepszy gracz konferencji SEC Bobby Portis uzbierał 18 oczek, 14 zbiórek i 5 przechwytów trafiając tylko 5 na 15 rzutów z gry.
Po średnim sezonie North Carolina zameldowała się w Sweet 16 i już czeka na zwycięzce pojedynku Wisconsin z Oregon. Niestety do meczu mogą przystąpić w osłabieniu, bo w końcówce spotkania urazu lewego kolana nabawił się Kennedy Meeks.
Dodaj komentarz